PAULINA MAŁOCHLEB O literackiej sierotce, czyli o trudnej krytyce negatywnej

Im więcej pisze się o nowościach wydawniczych, im bardziej pochwalne i szybciej publikowane recenzje czytam, tym wyżej cenię krytykę negatywną. Media kulturalne stają się dzisiaj polem starcia między promocją (czy też raczej szeroko pojętymi usługami promocyjnymi) i tradycyjną krytyką. Tekst promocyjny to tekst bez autora, krótki, reprodukowany wielokrotnie na kolejnych szpaltach i portalach, wyprodukowany raz przez specjalistę od promocji, przez jakiegoś „media assistanta” lub „product managera”. Tymczasem tekst krytyczny podpisany jest imieniem i nazwiskiem, krytyk ręczy swoją „marką”, a często twarzą za to, co pisze o książce. Ta różnica wydaje się – teoretycznie – oczywista i niezbywalna, łatwo dzięki niej odróżnić tekst promocyjny od zarazem osobistej i wiarygodnej opinii. W praktyce jednak rynek medialny, obieg czasopiśmienniczy, warunki promocji w Internecie przesuwają te granice i coraz częściej napotykamy teksty promocyjne, pisane za wynagrodzeniem (także niefinansowym), pod nazwiskiem. Komu więc wierzyć, jak oddzielić to, co ma sprzedać, od sztuki krytycznej? Czy można jeszcze w ogóle dzisiaj mówić o sztuce krytycznej? Czy krytyka nie zmieniła się w dziedzinę zbędną i nieoperacyjną, a umiejętność napisania dobrego tekstu krytycznego nie dołącza do innych niepraktycznych już dzisiaj zdolności (jak układanie bukietów czy malowanie akwarel)?

Fakt, że coraz częściej można sobie kupić recenzję, że media kulturalne coraz częściej drukują teksty o tych tytułach, nad którymi sprawują płatne patronaty, a także przekonanie czytelników i autorów, że krytykami zostają frustraci i niespełnieni pisarze, sprawiają, że krytyka dzisiaj nie ma znaczenia w obiegu medialnym. Tym bardziej jednak – jak sądzę – ważna jest krytyka negatywna: krytyka bezkompromisowa, szczera, wyraźnie artykułująca, wskazująca to, co słabe, niedopisane i nieprzemyślane. Tylko krytyka negatywna pozwoli pokazać, że jedynym powodem, dla którego mówi się o książce X, jest fakt, że właśnie się ukazała, że jako nowość generuje ona falę not i recenzji krytycznych, a także wpisów blogerskich. Trzeba zatem przypominać czytelnikowi, że istnieje jeszcze inna literatura niż nowości wydawnicze, że nie musi wybierać spomiędzy „nowości jesieni”, „dziesiątki lata”, „kryminałów na wakacje”. Krytyka negatywna ma zatem podwójną wartość w dzisiejszym świecie obrotu nowościami wydawniczymi – po pierwsze, wskazuje na pozaliterackie źródła tego ruchu, ale też pokazuje słabość większości wydawanych masowo książek. Jeśli bowiem wydawnictwo Y publikuje w ciągu roku około dwustu nowości, to przynajmniej 150 z nich stanowią pozycje słabe lub średnie. Rachunek prawdopodobieństwa jest tutaj bezlitosny.

Po drugie, krytyka negatywna potrzebna jest w przestrzeni, w której czytelnik coraz słabiej sam orientuje się w ilości wydawanych książek, w ich nurtach, rodzajach i gatunkach. Część czasopism drukowanych przez lata stosowała politykę niepisania o książkach niewartych wspomnienia. Spore grono odbiorców nie wiedziało jednak, że nieobecność omówień danego tytułu wynikała z jego słabości literackiej. Dzisiaj zresztą nie ma takiego przełożenia, zasada ta już nie obowiązuje. Książek ukazuje się coraz więcej, nie sposób więc fizycznie ogarnąć ilości publikacji, a i trudno też pomyśleć o ich przedstawieniu na łamach jednego czasopisma czy portalu.

Po trzecie, działa tutaj także niepisana zasada centralizacji – duże tytuły piszą o tym, co wydaje się w dużych wydawnictwach, czyli o głośnych książkach. To kolejny powód, dla którego potrzebna jest mówiąca mocnym głosem krytyka negatywna, tylko ona bowiem potrafi wskazać to, co słabe wśród najgłośniejszych tytułów.

Krytyka negatywna lepiej uczy czytać niż krytyka pozytywna. Lepiej argumentuje, nie może sobie pozwolić na puste zdania, na epitety bez przypisu lub przełożenia na przykłady z tekstu – taki styl powierzchownego pisania możliwy jest tylko w przypadku pochwał, nikt zaś nie przyjmie nagany, jeśli nie zostanie ona odpowiednio umotywowana, dobrze i jasno przedstawiona. Krytyka negatywna pełniej i głębiej opisuje analizowany tekst, by wyraźnie wskazać czytelnikowi powtórzenia, pustosłowie, niekonsekwencje, kwiecisty czy bełkotliwy język, zapożyczenia ocierające się o plagiat, pogubione wątki, wykastrowane postaci i inne literackie uchybienia.

Nie ma co ukrywać – krytyka negatywna jest też trudniejsza, bo wymaga więcej czasu i nie może towarzyszyć publikacji utworu, wymusza głębszego wgryzienia się w tekst. Trzy lata temu Narodowy Instytut Audiowizualny i Galeria Raster przygotowały dyskusję o krytyce negatywnej zatytułowaną Zniszcz go – obawiam się jednak, że krytyka taka niczego nie niszczy poza relacjami zawodowymi samego krytyka. Obrażą się na niego wydawnictwa, bo pisze źle o książce, a dostał przecież bezpłatny egzemplarz. Obrażą się czytelnicy, którzy lubią autora i nie pozwolą, by jego kolejną książkę szargać, choćby była najsłabsza w dorobku. Obrazi się w końcu sam autor, który na Facebooku napisze jeszcze, że krytyk to sfrustrowany i zakompleksiony półgłówek, nieogarniający wielkiej myśli.

Krytyka negatywna trudniej też działa – łatwiej przekonać czytelnika, by sięgnął po książkę, niż go od niej odstraszyć (zwłaszcza jeśli znajduje wiele recenzji pozytywnych). Wielu pisarzy w swoich kolejnych wypowiedziach towarzyszących publikacji powieści podważa negatywną opinię krytyka. Bo przecież skoro ludzie kupują, to na pewno jest dobre. Wyniki sprzedaży stają się więc zaprzeczeniem nagany krytycznej.

Rzetelna krytyka negatywna jest tym trudniejsza, że obiektem sekcji staje się wyłącznie tekst. Pisząc pochwały, możemy wspomnieć o biografii autora, o modzie na jego nazwisko, o tym, jak wygląda i jaki styl ustanowił, o jego światopoglądzie i ulubionym daniu, które pobudza wenę. Krytyk, który obnaża słabości, nie ma tego komfortu, tylu tematów pobocznych, skazany jest na tekst zamknięty w okładce. Nie wolno mu zrugać autora za skarpetki, postawę, zły stosunek do Kościoła, niewłaściwe pochodzenie, złą biografię, ponieważ to w gruncie rzeczy sprawy kompletnie pozaliterackie, niemerytoryczne. Uderzanie w nie kompromitowałoby samego krytyka, nie zaś ujawniało niską wartość estetyczną utworu, co zawsze wyznacza cel nadrzędny.

Te wszystkie sumowane tu powody wydają mi się dużo ważniejszymi przyczynami nieobecności krytyki negatywnej w obiegu literackim niż wypominane krytykom ciągle „kolesiostwo”, „kumpelstwo” i układy środowiskowe. Pisanie krytyczne, wytykanie błędów to po prostu niewdzięczne zajęcie.

Paulina Małochleb