Anna Piekarska | Dotyk nadmiaru i ciężar długu

Ilustracja Pracownia Cecylii Malik, fot. Anna Stankiewicz | projekt Pracownie do wglądu

Dotyk nadmiaru i ciężar długu
O znaczeniu pracy reprodukcyjnej w rzeczywistości późnego kapitalizmu

Chociaż pragnienie osiągnięcia dobrobytu i spełnienia jest czymś wspólnym nam wszystkim, coraz trudniej zrozumieć, co miałoby ono oznaczać. Być może, w obliczu tego zagubienia, należy zwrócić się ku obszarom niepoddanym do końca logice późnego kapitalizmu, a zarazem współdzielonym przez nas jako żywe istoty. W opowiadaniu Dominiki Słowik Wegetacja główna bohaterka osiąga swoiste spełnienie, która pomaga przełamać jej nużącą codzienność zdominowaną przez pracę zarobkową. Kluczem do tego spełnienia jest podjęcie opieki nad roślinami. Nie jest to sielankowa wizja wyzwolenia. Opiekę tę podejmuje niechętnie – przeklina, gniewnie przygotowuje wodę do podlewania, spogląda na podopiecznych z wyrzutem. Jednak to dzięki tej opiece osiąga chwilową pełnię dobrobytu. To adekwatny obraz pracy reprodukcyjnej, czy też opiekuńczej, w której upatruję częściowej odpowiedzi na to, co może oznaczać dobrobyt.

To właśnie praca opiekuńcza wymyka się logice późnego kapitalizmu zdominowanej przez zadłużenie i konieczność ciągłego konsumowania, a jednocześnie pozwala nam urzeczywistniać się i rozwijać. Za punkt wyjścia przyjmuję rekonstrukcję kluczowych elementów rzeczywistości kapitalistycznej, by tym wyraźniejsze stało się wyjątkowe znaczenie pracy reprodukcyjnej.

Współczesny późny kapitalizm wytworzył mnogość form prowadzących do zadłużenia. Uderzająca jest bagatelność tych form: chwilówki oferowane od ręki, opcja odroczonej płatności przy niemalże każdych zakupach czy karty kredytowe – tak łatwe do uzyskania. Dług przestał być znaczącym wydarzeniem, zobowiązaniem zaciąganym z pełną świadomością konsekwencji. Stał się elementem codzienności. Jednocześnie pojawia się coraz więcej bodźców do zadłużania się – przeciętny konsument nieustannie jest zachęcany do wzbogacenia swojego życia za pomocą kolejnego towaru czy usługi. Na każdym kroku napotykamy mikrotransakcje, subskrypcje, aplikacje, zabiegi i gadżety, które mają pomóc nam być najlepszą wersją siebie. Łatwość konsumpcji i łatwość popadania w dług są ze sobą powiązane. Napędzają niepohamowany rozwój rynku przez wytwarzanie i jednoczesne zaspokajanie nowych potrzeb.

Trafność zachowuje więc diagnoza Karola Marksa, od której rozpoczyna Kapitał: „Bogactwo społeczeństw, w których panuje kapitalistyczny sposób produkcji, występuje jako «olbrzymie zbiorowisko towarów»”[1]. Możliwość cyrkulacji tych towarów, coraz częściej niematerialnych, jest zasilana przez ciągły wzrost zadłużenia. Maurizio Lazzarato, teoretyk społeczny i współczesny krytyk kapitalizmu, wskazuje nawet, że to relacja dłużności jest kluczowa dla zrozumienia naszego położenia. Podmiotem nowoczesnej gospodarki jest człowiek zadłużony. Niekoniecznie oznacza to istnienie w faktycznej relacji zobowiązania, a raczej ukształtowanie przez gospodarkę, u podstaw której leży dług. Samo uczestnictwo w tej gospodarce – które zresztą nie jest kwestią wyboru, a konieczności – wiążę się z poddaniem logice długu. Rezultatem jego wszechobecności jest podporządkowanie nas jako podmiotów tej logice.

Efekty długu dla podmiotowości najłatwiej zrozumieć dzięki dwuznaczności słowa „winny”. Mówimy, że ktoś jest winny zarówno w przypadku, w którym powinien zwrócić jakąś należność, jak i wtedy, gdy można go obarczyć za coś winą[2]. U sedna obydwu tych przypadków leży odpowiedzialność, i to najczęściej zindywidualizowana. Chociaż dług niekoniecznie musi być efektem naszego działania, zdarza się i tak, że zostajemy nim dotknięci. Ma to miejsce w przypadku długów odziedziczonych wraz ze spadkiem czy walki z długiem publicznym, kiedy to zachęty do wzmożonej produktywności i – co bardziej odczuwalne – efekty polityki zaciskania pasa dotykają wszystkie podmioty w gospodarce. Dług i wina z nim związana służą jako straszak popychający do ciągłej pracy, szukania możliwości zabezpieczenia finansowego i dania posłuchu imperatywowi oszczędzania. Lękamy się samego widma długu, w który możemy popaść w wypadku niepowodzenia. Kiedy już staniemy się dłużnikami, spada na nas świadomość, że wszystkie nasze wysiłki są podporządkowane spłacie, a więc tracimy panowanie nad własnym losem i przyszłością.

Gwałtownie zwiększająca się przepaść płacowa i majątkowa sprawia, że doświadczenie długu staje się udziałem miażdżącej większości. Wąska grupa klas panujących nieustannie zwiększa zaś swoje zyski, także dzięki pozycji zajmowanej w ramach całej gospodarki powstałej wokół długu. Dlatego też wyczerpuje się neoliberalna narracja, w której każda jednostka mogła stać się kowalem własnego losu i odnaleźć swój dobrobyt na wolnym rynku. Lazzarato stwierdza, że dominująca w późnym kapitalizmie figura podmiotowa to:

dłużnik nękany winą, nieczystym sumieniem i odpowiedzialnością. W miarę pogłębiania się kryzysu, rysy przedsiębiorczości zatarły się, a grzmiące panegiryki na cześć innowacji i wiedzy, które dało się słyszeć u początków neoliberalizmu, zamilkły[3].

Doszło zatem do wyczerpania się mitu self-made mana, obietnicy sukcesu dla każdej przedsiębiorczej jednostki, która napędzała afektywne zaangażowanie w gospodarkę kapitalistyczną. Kryzys doprowadził do tego, że nagrody trafiają w ręce coraz węższego grona zwycięskich kapitalistów, podczas gdy wszyscy współdzielimy ryzyko i koszty. To w końcu ogół jednostek dokłada się do publicznych zasobów, które trafiają w prywatne ręce. To nas wszystkich dotykają konsekwencje nadmiernej eksploatacji planety w pogoni za ciągłym zwiększaniem zysków i produktywności[4].

Mimo że koszty istnienia kapitalizmu w jego późnej postaci stają się coraz bardziej odczuwalne, jego panowanie wciąż podtrzymuje obietnica dobrobytu. Ogromną część współczesnego rynku tworzy przemysł kształtowania wizji dobrobytu i stwarzania nowych pragnień. Dążenie do indywidualnego zaspokojenia i osiągnięcia spełnienia wciąż na nowo motywuje jednostki do czynnego współtworzenia gospodarki i korzystania z mechanizmów (w tym długu), jakie oferuje. Siła tego oddziaływania rynku została przez Waltera Benjamina, bystrego obserwatora kapitalistycznej nowoczesności z pierwszej połowy XX wieku, opisana następująco: „Kapitalizm jest czystą religią kultu, być może najskrajniejszą z istniejących do tej pory. […] Kapitalizm jest sprawowaniem kultu sans [t]rêve et sans merci [bez wytchnienia i bez łaski]”[5]. Benjamin stwierdza tym samym, że kapitalizm pobudza w jednostkach zaangażowanie na miarę rozgorączkowanego wiernego. Jednym ze sposobów, które sprawiają, że tak się dzieje, jest właśnie wzbudzanie winy. Również Benjamin przywołuje tu tę samą dwuznaczność co Maurizio Lazzarato. Upatruje w poczuciu winy koła zamachowego, które napędza logikę kapitalizmu. Jesteśmy winni, bo jesteśmy niekompletni, niewystarczający. Dopiero przez wejście w reżim pracy i konsumpcję towarów oraz usług zbliżamy się do osiągnięcia dobrobytu.

Jednak tak określony dobrobyt okazuje się czymś nieuchwytnym – horyzont spełnienia i zaspokojenia musi pozostać nieosiągalny, by wciąż angażować jednostki i umożliwiać ciągły, nieograniczony wzrost gospodarczy. Jedna z dróg wyjścia poza narastającą presję kapitalizmu wiedzie przez rozpoznanie fałszu wizji, w której rynek jest miejscem spotkania całkowicie wolnych – a co za tym idzie całkowicie odpowiedzialnych za siebie – indywiduów, którymi kieruje interes własny. Taka uproszczona wizja jednostki legła u podstaw ekonomii klasycznej (a więc i neoklasycznej). Stała się dorozumianym założeniem rozwijanych przez nią ujęć gospodarki, które przekładają się na siłę oddziaływania nawiedzającego jednostki widma długu jako konsekwencji braku samowystarczalności i niewystarczającej sprawczości. Okazję do odwrócenia perspektywy oferuje między innymi ekonomia feministyczna, która przyjmuje zgoła odwrotne założenie:

Jednostki nie są „odseparowanymi osobami”, tak jak twierdzi ekonomia neoklasyczna, a granica przebiegająca między osobą a światem zewnętrznym nie jest jasno zdefiniowana[6].

Dobrobyt zapośredniczony przez rynek, a więc przez kapitał, towary i usługi okazuje się zatem pozorem, który stanowi zaledwie wycinek rzeczywistego istnienia jednostki.

Taka perspektywa zmienia także sposób rozumienia długu. Dług okazuje się bowiem czymś uniwersalnym i powszechnym. Jednostka zaciąga zobowiązania już w momencie pojawienia się na świecie. Polega na tym, co otrzymuje od świata zewnętrznego, a przede wszystkim swoich opiekunów. Chociaż kapitalizm dąży do coraz większej indywidualizacji, sieć współzależności, w które jesteśmy uwikłani, nie znika wraz z usamodzielnieniem się. Wciąż opieramy się na sobie, by rozwijać się, uzupełniać nawzajem swoje braki i na co dzień współpracujemy, by zapewnić sobie przetrwanie. Dług jest zatem nieodzownym elementem naszego istnienia. To jeden z momentów wzajemnych zależności, więzi kooperacji, bez których nie bylibyśmy w stanie funkcjonować.

Co więcej, w ramach tych zależności nieustannie wykonywana jest praca, której pełna wartość pozostaje w kapitalizmie nieuwzględniona. Mowa tu o pracy opiekuńczej (jak określa ją ekonomia feministyczna) czy też pracy reprodukcyjnej (feminizm marksistowski). Najprościej mówiąc, to szereg zadań wykonywanych na rzecz utrzymania jednostki w istnieniu. Zalicza się tu szeroko rozumiane prace domowe, związane z zaspokojeniem podstawowych potrzeb – jak gotowanie, dbanie o higienę, pracę emocjonalną czy sprawunki związane z prowadzeniem gospodarstwa domowego. Choć bezpośrednio przyczyniają się one do umożliwienia jednostce codziennego funkcjonowania – a więc między innymi bycia czynnym podmiotem współtworzącym gospodarkę – są także warunkiem koniecznym dalszego rozwoju:

Przetrwanie i reprodukcja ludzi i społeczeństwa jako całości wymaga nie tylko opłacanego zatrudnienia, ale też nieopłacanej pracy domowej; nie tylko dóbr i usług wytwarzanych na zbyt na rynku, ale też tych produkowanych na potrzeby własne rodzin i wspólnot; nie tylko dóbr materialnych, ale też wszystkiego co potrzebne dla rozwoju i rozkwitu ludzi, włączając w to zaopatrywanie w opiekę[7].

Bez pracy reprodukcyjnej[8] nie byłoby zatem samego dobrobytu. Wytwarza ona bowiem zaspokojenie w najbardziej fundamentalnym znaczeniu – to związane z byciem żywą istotą i zarazem bytem społecznym. Jednocześnie pokazuje, że dobrobyt to nie po prostu majętność, ale raczej złożony stan, umożliwiający współrozwój, wzajemnie korzystny wzrost jednostek.

Praca reprodukcyjna, z samej swej natury, wymyka się logice kapitalizmu, która dąży do wyrażenia wartości towaru czy usługi za pomocą uniwersalnego środka wymiany – pieniądza. W dużej mierze wynika to z jej ponadindywidualnego charakteru. Ten wyjątkowy rodzaj pracy opiera się logice utowarowienia, ponieważ zadaje kłam zindywidualizowanej wizji jednostki. Pozostaje także wciąż niezbędny, pomimo gwałtownego postępu automatyzacji i rozwoju sztucznej inteligencji. Efekty pracy reprodukcyjnej powstają w relacji między jednostkami i są dostrojone do odpowiednio ich potrzeb i możliwości:

To istotna różnica wobec dóbr przemysłowych, których wytwórcy zazwyczaj nigdy nie zobaczą na oczy konsumentów i których konsumpcja może być oddzielona zarówno przestrzennie, jak i czasowo od produkcji. Z tego względu jakość opieki zależy przynajmniej częściowo od jakości związku, jaki powstał między opiekunem a podopiecznym[9].

W tym sensie, ze względu na swój jakościowy charakter, praca reprodukcyjna jest niemożliwa do powielenia czy seryjnej produkcji. Z pewnością część zadania można wykonywać w sposób zautomatyzowany, za pomocą maszyn, co zresztą dzieje się od dawna – w większości instytucji opieki i domów znajdziemy odkurzacze, pralki i szereg innych sprzętów. Jednak sama opieka wymaga istnienia i podtrzymywania relacji, w której potrzeby jednej osoby napotykają gotowość do ich zaspokojenia.

Istota pracy reprodukcyjnej stoi zatem w sprzeczności z logiką późnego kapitalizmu i sposobem produkcji, na którym się opiera. Nie da się w jej przypadku redukować kosztów czy zwiększać wydajności przez uproszczenie i zrytualizowanie zadań, na wzór fabryki Forda, bez wywarcia negatywnego wpływu na jakość reprodukcji. Choć coraz częściej jej wykonywanie jest przenoszone na słabo opłacaną siłę roboczą, rekrutowaną najczęściej spośród kobiet-imigrantów, wartość tej pracy w żadnej mierze nie znajduje odzwierciedlenia w jej wycenie rynkowej. W ramach pracy reprodukcyjnej dochodzi bowiem do inwestycji kluczowej z punktu widzenia naszego istnienia jako wspólnoty:

Ekonomia feministyczna posługuje się definicją inwestycji, która współgra z szerszym rozumieniem dobrobytu. […] Nakłady na edukację, opiekę nad dziećmi i opiekę zdrowotną są przyszłościową inwestycją, ponieważ przynoszone przez nią zyski – lepiej wykształceni, bardziej zadbani i zdrowsi ludzie oraz więcej możliwości dla kobiet – będą procentować nie tylko teraz, ale też w przyszłości[10].

Troska o jakość pracy reprodukcyjnej jest motywowana zatem tym szerszym rozumieniem dobrobytu. To rozumienie wynika ze świadomości naszej zależności, nieuchronności popadania w zadłużenie wobec otaczającego świata. Dług wobec innych istot i środowiska naturalnego można jednak rozumieć jako inwestycję w nasze istnienie. Inwestycję, która miała i wciąż ma decydujące znaczenie dla przetrwania i wzrastania życia.

Nasuwa się zatem pytanie: jak doszło do zatarcia się znaczenia pracy reprodukcyjnej? W końcu zarówno jej wszechstronny charakter, jak i potencjalne konsekwencje zależne od jej jakości powinny przemawiać za rozpoznaniem jej strategicznej funkcji. Odpowiedź na to pytanie ma dwojaki charakter i wynika ze współistnienia dwóch wzajemnie wspierających się sposobów organizacji społeczeństw: patriarchatu i kapitalizmu. Patriarchat – a więc ugruntowana społecznie, ekonomicznie, politycznie i kulturowo dominacja mężczyzn – doprowadził do utrwalenia męskocentrycznego punktu widzenia. To zatem praca mężczyzn stała się paradygmatem postrzegania pracy w ogóle. A jak wcześniej wspomniano, praca reprodukcyjna została przypisana tradycyjnie kobietom jako „strażniczkom ogniska domowego”. Dopiero zakwestionowanie zasadności męskiego punktu widzenia pozwoliło wydobyć na światło dzienne niedostatki pojęcia pracy, które panuje także w ekonomii klasycznej:

Feminizm jako projekt zarazem polityczny i naukowy narodził się wraz z konstatacją, że ta dotycząca kobiet wiedza, którą wytwarzano dotychczas i która uchodziła za naukową, jest w rzeczywistości niepełna, zniekształcona i zideologizowana[11].

Feminizm umożliwił zatem zakwestionowanie tradycyjnego rozdziału ról płciowych, który przekonywał, że kobiety są predysponowane do troski i opieki, a więc do wykonywania pracy reprodukcyjnej.

To zakwestionowanie stworzyło zatem możliwość pójścia o krok dalej i rozpoznania, że sama praca reprodukcyjna nie jest czymś naturalnym i samoczynnym, ale rzeczywistą pracą. Dokonuje się bowiem w ramach uniwersalnie istniejących relacji zależności, które są definiujące dla istnienia jako takiego:

[Ekonomia feministyczna] dostrzega, że ludzi łączą najprzeróżniejsze relacje – miłość, obowiązek, dominacja, władza, wzajemność i współzależność – czy to w ramach rodzin, czy wspólnot[12].

Relacje pracy reprodukcyjnej są czymś naturalnym, bo wszechobecnym. Życie, by trwać, musi się reprodukować, utrzymywać w istnieniu. Pozostaje to prawdziwe zarówno w przypadku bytów jednostkowych (ludzi, zwierząt roślin), jak i bytów złożonych takich jak ekosystemy. Praca reprodukcyjna jest zarazem nienaturalna w tym sensie, że jej wykonywanie nie wynika wprost z natury przypisywanej w kontekście patriarchalnym kobietom. W pewnym sensie jest takim samym wysiłkiem jak praca produkcyjna w fabryce czy w korporacji – jest wydatkowaniem energii na rzecz wytwarzania wartości.

Z istnienia kapitalizmu jako sposobu organizacji pracy wynika natomiast ciągła dewaluacja pracy reprodukcyjnej. Rozpoznanie w jednostce samodzielnego indywiduum, które uczestniczy w produkcji tylko w ramach czasu pracy, a w konsumpcji tylko za pośrednictwem rynku, zupełnie ukryło wspólnotowy wymiar naszego istnienia. Kapitalizm wytworzył własny model oglądu świata, utrwalony w ekonomii klasycznej i neoklasycznej, który już w punkcie wyjścia jest niezdolny do rozpoznania wartości pracy reprodukcyjnej. Co więcej, nierozpoznanie wartości pracy reprodukcyjnej, a także wartości tego wszystkiego, co pobieramy ze świata, pozwala na ciągłe eksploatowanie zasobów bez ponoszenia kosztów:

Kapitalizm musi usprawiedliwiać i ukrywać sprzeczności wbudowane w jego stosunki społeczne (obietnicę wolności w przeciwieństwie do rzeczywistości powszechnej nędzy) za sprawą dezawuowania tych, których wyzyskuje: kobiety, podmiotów kolonialnych, potomków niewolników z Afryki, imigrantów wysiedlonych w wyniku globalizacji[13].

Historia rozwoju kapitalizmu pełna jest pracy, która nigdy nie doczekała się uznania i należytego wynagrodzenia. Naturalizacja pracy reprodukcyjnej i oddelegowanie jej do sfery prywatnej, do świata domowego umożliwiła przeniesienie lwiej części kosztów produkcji na jednostki, które nie były włączane do reżimu pracy odpłatnej.

W dobie późnego kapitalizmu, natłoku usług i towarów, które obiecują osiągnięcie dobrobytu, znaczenie pracy reprodukcyjnej jest podważane w jeszcze inny sposób. Rynek łudzi wizją wszechzaspokojenia ogółu potrzeb jednostki w zamian za ciągłe inwestycje – czy to afektywne (w formie zaangażowania w pracę i gospodarkę opartą na długu), czy to jak najbardziej materialne. Jednostka jest równocześnie utrzymywana w dyspozycji ciągłej niewystarczalności – horyzont osiągnięcia pełni odsuwa się coraz dalej. W kontekście tego współistnienia „olbrzymiego zbiorowiska towarów” (jak pisał Marks, my dodalibyśmy – usług) i podmiotowego długu, i niedosytu interesującej perspektywy dostarcza powrót do analiz ekonomicznych francuskiego filozofa Georgesa Bataille’a. Nie mają one wiele wspólnego z ekonomią w potocznym rozumieniu. Jednak to w nich Bataille zwraca uwagę na problem, który nas tutaj interesuje:

Jeszcze teraz przyjmuje się, że świat jest biedny i że trzeba pracować. A przecież świat jest aż chory od bogactw. Przeciwne wrażenie jest wywołane nierównością położenia[14].

Bataille, w połowie XX wieku, przekonywał, że gospodarka kapitalistyczna to zaledwie skrzywiony obraz ogólnej gospodarki świata naturalnego, czy też nawet gospodarki na skalę planety. To ta pierwsza przynosi wizję niedostatku, zadłużenia i konieczności pracy. Z punktu widzenia wymiany energii w ramach ekosystemu, między istotami żywymi, utrata i gromadzenie nadwyżek są czymś normalnym, stanowią momenty istnienia jako procesu. Dlatego też dobrobyt zależy od możliwości czerpania z pojawiających się nadwyżek i przetrwania utraty w ramach gry między tymi momentami.

Takie złożone pojęcie dobrobytu – nie jako statycznego stanu, raz na zawsze osiągalnego wraz z pewnym pułapem majątkowym czy wysokością wynagrodzenia – wyłania się z opowiadań Dominiki Słowik. Uderza w nich kontrast między ograniczonością i utrudzeniem związanym z codziennym życiem, a niesamowitością nadmiaru i pełni, jakich dostarcza nieprzewidywalność istnienia. Bohaterowie opowiadań doświadczają zderzenia dwóch światów: tego powszedniego, związanego z przymusem pracy, zobowiązaniami wobec banków i innych instytucji, który nagle ściera się z oszałamiającą dziwnością i obfitością szerszego świata. Ta dziwność i obfitość przenikają do codzienności pod przeróżnymi postaciami: bujnie mnożących się roślin, obiektów z przestrzeni kosmicznej, ale też reklam frapujących i tanich jak barszcz produktów na każdą potrzebę z zagranicznego sklepu internetowego. Są dotknięciem nieznanego dotąd nadmiaru, który każe przemyśleć stosowność wizji dobrobytu narzucanej przez istnienie w ramach późnego kapitalizmu. Podobnie jak kwestia pracy reprodukcyjnej, podają w wątpliwość zasadność imperatywu produktywności i celowości pracy narzucanej przez tak ograniczony w rozumieniu człowieka i zarazem nieograniczony w apetycie na zysk i eksploatację sposób produkcji.

Anna Piekarska
| badaczka podoktorska na Wydziale Prawa i Kryminologii Uniwersytetu w Gandawie. Pracuje w projekcie grantowym ERC poświęconym historii stanu wyjątkowego w Europie (https://rethinkingemergency.com). Redaktorka czasopism naukowych „Praktyka Teoretyczna” i „Exceptions”. Jest także tłumaczką – przekład monografii wieloautorskiej Pomyśleć ekonomię od nowa jej autorstwa został wyróżniony Nagrodą Economicus. Członkini Międzynarodowego Centrum Badań nad Prawem, Kulturą i Władzą Nomos |

 

Korekta Robert Ostaszewski

 

[1] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 23, Warszawa 1968, s. 39.

[2] Na tę dwuznaczność w kontekście dwuznaczności niemieckiego słowa „Schuld” zwracają uwagę cytowani w tekście Maurizio Lazzarato i Walter Benjamin. Odwołują się w tym kontekście do filozofii moralności Fryderyka Nietzschego.

[3] Maurizio Lazzarato, The Making of the Indebted Man: An Essay on the Neoliberal Condition, przeł. Joshua David Jordan, Semiotext(e) / Intervention Series, t. 13, Los Angeles 2012, s. 52 [jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie tłumaczenia z języka angielskiego – A.P.].

[4] Zob. Jason Hickel, Mniej znaczy lepiej: o tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat, wyd. 3, poprawione, przeł. Jerzy Paweł Listwan, Kraków 2024.

[5] Walter Benjamin, Kapitalizm jako religia, przeł. Paweł Mościcki, „Krytyka Polityczna” 2007, nr 11–12, s. 133.

[6] Susan Himmelweit, Ekonomia feministyczna: Dlaczego wszyscy ekonomiści powinni być ekonomistami feministycznymi?, w: Pomyśleć ekonomię od nowa: przewodnik po głównych nurtach ekonomii heterodoksyjnej, przeł. Anna Piekarska, Poznań 2018, s. 121.

[7] Tamże, s. 112.

[8] Ze względu na moją bliskość wobec tradycji feminizmu marksistowskiego będę posługiwać się pojęciem pracy reprodukcyjnej. Argument zachowuje jednak ważność także wobec pracy opiekuńczej.

[9] Tamże, s. 124–125.

[10] Tamże, s. 127.

[11] Joanna Bednarek, Katarzyna Czeczot, Epistemologie feministyczne. Ku lepszej wiedzy o „kobietach”, „Praktyka Teoretyczna” 2013, nr 4 (10), s. 7 http://www.praktykateoretyczna.pl/PT_nr10_2013_Epistemologie_feministyczne/00.Wstep.pdf [dostęp: 30.11.2025].

[12] Susan Himmelweit, dz. cyt., s. 114.

[13] Silvia Federici, Kaliban i czarownica: kobiety, ciało i akumulacja pierwotna, przeł. Krzysztof Król, Kraków 2025, s. 28.

[14] Georges Bataille, Część przeklęta; oraz Ekonomia na miarę wszechświata; Granica użytecznego, przeł. Krzysztof Jarosz, Warszawa 2002, s. 14–15.

Czytaj dalej

Wzajemny dobrobyt (w dobie hiperkapitalizmu)?

Ilustracja Pracownia Karola Palczaka, fot. Anna Stankiewicz | projekt Pracownie do wglądu Wokół opowiadań ze zbioru Dominiki Słowik Samosiejki (Wydawnictwo …

Piotr Łukasik | Sieć zależności, dzięki której żyjemy: bioróżnorodność a nasz dobrobyt

Ilustracja Piotr Łukasik Sieć zależności, dzięki której żyjemy: bioróżnorodność a nasz dobrobyt Delektując się świeżymi owocami, nie zastanawiamy się, jak …

Hanna Schudy | Czy etyka antropocentryczna zagraża wzajemnemu dobrobytowi?

Ilustracja Pracownia Marty Antoniak, fot. Anna Stankiewicz | projekt Pracownie do wglądu Czy etyka antropocentryczna zagraża wzajemnemu dobrobytowi? Katastrofa na …

Mateusz Chaberski | Jak osiągnąć wzajemny dobrobyt, niekoniecznie wchodząc w relacje

Ilustracja Pracownia Grzegorza Wnęka, fot. Anna Stankiewicz | projekt Pracownie do wglądu Jak osiągnąć wzajemny dobrobyt, niekoniecznie wchodząc w relacje. …

warsztaty „Wzajemny dobrobyt” | 13.12.2025 | zapisy

Zastanawiasz się, jak żyć w dobrobycie? ZAPRASZAMY NA WARSZTATY 13 grudnia 2025 | godz. 11:00–13:00 Wspólnie z ekspertami_kami – Mateuszem …

Anna Baranowa o projekcie „Pracownie do wglądu”

Ilustracja Pracownia Alka Janickiego, fot. Anna Stankiewicz | projekt Pracownie do wglądu Anna Baranowa Tam, gdzie pracują artyści Pracownie do …