11 grudnia 2015 roku
Zaczęło się dokładnie ćwierć wieku temu…
O Jubileuszu 25-lecia „Dekady”
Kraków, rok 1990 – wychodzi pierwszy numer nowego pisma poświęconego kulturze i sztuce. Kraków, rok 2015 – pismo ukazuje się pod zmienioną nazwą, ale jest redagowane przez niezmieniony skład zespołu redakcyjnego, uzupełniony jednak o młodych krytyków. 11 grudnia 2015 roku – 25 lat od wydania pierwszego numeru spotykają się wieloletni współpracownicy i goście „Dekady”, by wspólnie świętować jubileusz pisma.
Ustalony program spotkań w ramach Jubileuszu, prowadzący i koordynatorzy, potwierdzeni goście i uczestnicy – czas rozpocząć święto urodzinowe „Dekady”.
Jubileusz otworzył wykład Poezja – co ja z tego mam? Witolda Bobińskiego dla uczniów liceów patronackich Wydziału Polonistyki UJ z Kęt i Oświęcimia. Sami uczniowie tak relacjonowali spotkanie: „Duże wrażenie wywarły na nas aula i jej niezwykła atmosfera. Czuliśmy się jak prawdziwi studenci. […] Dowiedzieliśmy się, że prawdziwe jej znaczenie Profesor Bobiński odkrył dopiero w trzeciej klasie liceum, kiedy przeczytał wiersz Jana Przybosia Gmachy. Wspólnie analizowaliśmy ten utwór i stawialiśmy domysły, w którym jego momencie nasz prowadzący «zaskoczył». Usłyszeliśmy, że powinniśmy szukać w wierszach zaskoczenia, że dobrze jest znaleźć taki fragment, który wytrąci nas z kiwania głową, czyli skłoni do indywidualnej refleksji i osobistej interpretacji. Musimy poszukiwać, aż w końcu natrafimy wiersz, który nasz «przyszpili» […] Prowadzący, podsumowując wykład, zapytał nas: «Co mamy z poezji?». Odpowiedzieliśmy wyczerpująco. Możemy postrzegać świat jak poeci i dzięki temu poszerzamy swój świat, zaczynamy inaczej go rozumieć” (pełną relację przeczytać można na stronie liceum z Kęt – Humaniści na jubileuszu krakowskiej „Dekady”).
O godzinie 11.30 rozpoczęła się dyskusja w Collegium Phisicum im. Hugona Kołłątaja z udziałem Edwarda Balcerzana, Marty Wyki oraz Doroty Kozickiej, a także – jak się później okazało – Macieja Urbanowskiego oraz Dariusza Nowackiego. Dyskusję otworzył tekst Pauliny Małochleb O literackiej sierotce, czyli o trudnej krytyce negatywnej, odczytany przez prowadzącego spotkanie – Tomasza Cieślaka-Sokołowskiego. Artykuł – o wyraźnie programowym nastawieniu, polemiczny i w sposób bezkompromisowy wskazujący na niezbywalne miejsce krytyki negatywnej we współczesnym życiu literackim – sprowokował żywe, polemiczne reakcje panelistów. Balcerzan zaznaczył, że problem widzi z perspektywy teoretyka krytyki literackiej. Podkreślił, że krytyka tekstu jest doświadczeniem pierwotnym nie tyle krytyka literackiego, ile samego autora, który dochodzi w końcu do arbitralnej decyzji o zakończeniu procesu wprowadzania zmian i decyduje się na publikację swojego utworu. Tymczasem doświadczenie recenzenta jest odmienne – traktuje on utwór jako niegotowy, otwarty na potencjalnie zmiany. Balcerzan zajął stanowisko jednoznacznie polemiczne wobec tez Małochleb, stwierdzając, że krytyka negatywna to czysty wymysł. Źródło prawdziwej krytyki stanowi bowiem sama lektura tekstu, który nie może składać się z samych wad. Nie może zatem istnieć krytyka negatywna bez choćby domieszki krytyki pozytywnej.
„Edward Balcerzan mówi jako strukturalista, jako miłośnik tekstu” – zaznaczyła na początku swej wypowiedzi Marta Wyka, zgadzając się w dużej mierze ze stwierdzeniami przedmówcy. Wyka wskazała jednak na współcześnie istotne zjawisko specyfiki miejsca recenzji krytycznej, która w dużej mierze okazuje się tekstem promocyjnym, w sposób nieunikniony działającym na rynku książki. Wyka przekonywała także, że krytyk o dobrym krytycznym warsztacie jest w stanie napisać o każdej książce recenzję zarówno pozytywną, jak i negatywną. „Krytyk nie ma moralności” – żartobliwie dopowiedział Balcerzan, zaznaczając jednak, że być może sens ma nie tyle krytyka negatywna, ile krytyka „niszcząca”, czyli taka, która efektywnie dotyka pisarzy uznanych, już wywindowanych w krytycznych ocenach; niszczenie debiutantów jest bowiem – zdaniem Balcerzana – zbyt łatwe i nie wymaga żadnej odwagi.
Dorota Kozicka – relacjonując własne zaskoczenie – postanowiła bronić tez Pauliny Małochleb. Zgodziła się z diagnozą o bolesnej nieobecności krytyki negatywnej we współczesnym dyskursie krytycznym, tej krytyki, która staje się wyrazem prawdziwego zaangażowania krytyka, zaoponowała jednak wobec stwierdzenia Małochleb o trudności krytyki negatywnej, która wymagać by miała większego wysiłku recenzenta niż krytyka pozytywna. Jak pokazuje doświadczenie – mówiła Kozicka – łatwiej raczej napisać tekst negatywny niż pochwalny. Krytyczka przekonywała, że o statusie krytyki negatywnej przesądza w dużej mierze szersza perspektywa – krytyka literacka straciła bowiem dziś na znaczeniu na rzecz dyskusji medialnych. I dlatego krytyka negatywna, uprawiana zazwyczaj przez krytyków szerszemu gronu czytelników nieznanych, uznawana jest w przestrzeni publicznej za prosty gest frustrata. Tu Kozicka odwołała się tekstu krytycznego Blogaski w okładkach – o dziennikach Szczepana Twardocha i Jacka Dehnela – pióra obecnego na sali, Dariusza Nowackiego. Wyraz zaangażowania, potrzeby zwrócenia uwagi na słabość tekstu – zdaniem Kozickiej – okazała się w tym przypadku niezamierzoną promocją krytykowanego tekstu.
W odniesieniu do tego przykładu Edward Balcerzan wskazał na dodatkowe niebezpieczeństwo krytyki negatywnej – jednostronność i niesprawiedliwość ocen. Dorota Kozicka skłonna była jednak – mimo wskazywanych zagrożeń – bronić potrzeby krytyki negatywnej, zwłaszcza wobec skomplikowanej sytuacji współczesnego pola literackiego, w ramach którego książka literacka w dużej mierze okazuje się – silnie poddanym presji strategii promocyjnych wydawnictw – towarem na rynku.
W tym miejscu do dyskusji włączył się Maciej Urbanowski, który zwrócił uwagę na – być może mylące – pomieszanie terminów: krytyka zaangażowana, krytyka negatywna, krytyka niszcząca, krytyka pozytywna… Do tego katalogu Dariusz Nowacki dodał określenie krytyka nieufna, ponieważ pod takim projektem mógłby się, jak stwierdził, podpisać – także jako autor tekstu krytycznego o dziennikach Twardocha i Dehnela. Swój szkic tłumaczył jako świadomy gest polemiczny wobec gwiazdorskiego statusu pisarzy we współczesnej kulturze, swoisty „klaps” wymierzony ich postawie. „Jeśli już dziś wydają oni tak narcystyczne rzeczy, strach pomyśleć co będzie dalej….” – konkludował krytyk.
Dyskusję zakończyło pytanie prowadzącego skierowane do wszystkich zaproszonych gości o warunki możliwości we współczesnym dyskursie krytycznym takiej krytyki negatywnej, która nie byłaby jawnie niesprawiedliwa (jak rozdzielanie pisarzom „klapsów” przez krytyków). Balcerzan przekonywał, że grzechem współczesnej krytyki nie jest ani jej ton nazbyt pochwalny, ani nazbyt krytyczny, ale gołosłowność, pochopność ferowanych sądów. Marta Wyka sprawiedliwy osąd krytyczny zrównała z fachowością, która wymaga od krytyka zarówno odpowiedzialności, jak i solidnego nakładu pracy. Kozicka uznała natomiast, że sprawiedliwej krytyki negatywnej być nie może, ponieważ nawet rzetelna polemika pozostaje zawsze polemiką, a ta ma nie tyle oddać sprawiedliwość czytanej książce, ile sprowokować dyskusję, pobudzić współczesne życie literackie.
Zachęcamy do lektury tekstu Pauliny Małochleb
O literackiej sierotce, czyli o trudnej krytyce negatywnej,
który sprowokował zasadnicze wątki dyskusji.
Sala Portretowa Urzędu Miasta Krakowa zamieniła się o godzinie 14 w miejsce spotkania nie tylko krytyków i historyków literatury, ale przede wszystkim przyjaciół. Inauguracyjną mowę wygłosiła wieloletnia redaktor naczelna „Dekady”, Marta Wyka, opowiadając o barwnej i burzliwej historii pisma. Andrzej Kulig, Zastępca Prezydenta Miasta Krakowa ds. Polityki Społecznej, Kultury i Promocji Miasta, przeczytał przemówienie nieobecnego na sali Prezydenta Jacka Majchrowskiego. Teksty okolicznościowe wygłosili także: Małgorzata Jantos, Wiceprzewodnicząca Rady Miasta Krakowa, Przewodnicząca Komisji Kultury, Promocji i Ochrony Zabytków, Stanisław Dziedzic, Dyrektor Wydziału Kultury i Dziedzictwa Narodowego, oraz Prodziekan Wydziału Polonistyki UJ Anna Łebkowska, która złożyła gratulacje wszystkim członkom „Dekady”. Część oficjalną zamykało przemówienie Edward Balcerzan, który opisywał pismo obchodzące swój Jubileusz 25-lecia istnienia z perspektywy nie tyle współpracownika, ile przede wszystkim wieloletniego czytelnika. Balcerzan podkreślał rolę, jaką „Dekada” odgrywała i wciąć odgrywa w polskiej kulturze.
Elegancki i wykwintny poczęstunek, który nastąpił chwilę później, był już czasem na prywatne rozmowy – wieloletnich przyjaciół i znajomych, świętujących okrągłą rocznicę pisma.
Nie był to jednak zdecydowanie koniec jubileuszowych atrakcji. Po przedpołudniowym wykładzie i dyskusji, po oficjalnym spotkaniu w magistracie nastąpiła seria spotkań poetyckich i prozatorskich. Bogusława Latawiec, Ewa Lipska oraz Ewa Elżbieta Nowakowska wraz z Tomaszem Cieślakiem-Sokołowskim spotkali się ze słuchaczami w De Revolutionibus. Books & Cafe na ul. Brackiej, podczas gdy Anna Pekaniec poprowadziła spotkanie z Witem Szostakiem, Łukaszem Orbitowskim i Mariuszem Sieniewiczem na ul. Felicjanek w Massolit Books & Cafe. Nieprzypadkowo wybrane miejsca – kawiarnio-księgarnie – stworzyły niezwykły klimat tego punktu programu jubileuszu.
Czytane wiersze wywarły głębokie „wrażenie” na zgromadzonych gościach. Wybór utworów przez zaproszone poetki stanowił swoiste wprowadzenie w ich twórczość, zdawał się zaznaczać kluczowe pojęcia oraz znaczenia ważne dla ich poezji, a także w pewnym sensie podsumowywać liryczny dorobek. Podczas gdy Latawiec i Lipska postawiły na lekturę spokojną, przerywaną chwilowymi pauzami pozostawiającymi czas na refleksję nad kolejnymi wierszami, Nowakowska, najmłodsza z obecnych na spotkaniu poetek, zdecydowanie i z wyraźnym emocjonalnym zaangażowaniem czytała swoje utwory. Lekturom kolejnych wierszy towarzyszyło odczytywanie przez prowadzącego spotkanie Tomasza Cieślaka-Sokołowskiego fragmentów recenzji książek poetek recenzowanych na łamach „Dekady”.
Kameralna atmosfera, cisza i książki zgromadzone na sięgających sufitu regałach. Pierwszą rozmowę z Witem Szostakiem Anna Pekaniec poprowadziła w duchu miejsca spotkania – pytając wyłącznie o kwestie związane z literaturą. Zgromadzeni w kawiarni słuchacze dowiedzieli się o niechęci pisarza wobec wszelkich sztywno zakreślonych granic gatunkowych, poszukiwaniu przez niego wciąż nowych tematów, form oraz poetyk, wykorzystywanej zasadzie intensyfikacji sensu, która pomaga wzmocnić siłę rażenia treści, a także inspiracjach twórczych Szostaka, którymi okazali się przede wszystkim Bolesław Leśmian i Bruno Schulz, a także Wiesław Myśliwski jako pisarz próbujący zbudować język do opowiedzenia świata od nowa. Szostak tłumaczył także, dlaczego jego proza to przede wszystkim budowanie światów nie tyle realnych, ale niezwykłych – jako „uczeń” Schulza nie wierzy on bowiem w możliwość dostępu do rzeczywistości, słowo zawsze bowiem poprzedza rzecz, to język stanowi źródło światła, pozwalające światu być, to język usensownia – zdaniem pisarza – rzeczywistość. Świadomość jednak ograniczoności możliwości wypowiedzenia tego świata sprawia, że opowiada on w swej prozie świat pokawałkowany. Narracja wszechwiedząca jest Szostakowi obca – interesuje go raczej to, jak pojedynczy człowiek próbuje scalić świat, który nigdy nie jawi mu się jako jedność. Wyznania pisarza o światopoglądowych podstawach własnej twórczości przerwało pytanie od publiczności o kwestie bardziej prozaiczne, a mianowicie dosłowny sposób pisania: czy odbywa się on w przerwach pomiędzy codziennymi zajęciami, czy w nieprzerywanym niczym, intensywnym procesie pisarskiej pracy. Szostak przyznał się, że swoją prozę spisuje w tym drugim trybie; jednocześnie pisarz przeprosił słuchaczy za zmianę zapowiadanej konwencji spotkania (obiecana „linia czytania” okazała się „spotkanie z autorem”); jak sam przyznał – specjalnie nie lubi własnej prozy, nie umie jej też przeczytać w takim sposób, w jaki powinna ona – jego zdaniem – być czytana.
Wejście Łukasza Orbitowskiego i ciepłe przywitanie przy wszystkich z przyjacielem, Witem Szostakiem, wyraźnie rozluźniło atmosferę w Massolicie. Podobnie jak Szostak, także Orbitowski odpowiedział na pytanie o własną ewolucją twórczą, koncepcje narracyjną, inspiracje twórcze i plany na przyszłość. Pisarz przyznał, że zaczynał swą drogę pisarską jako „gówniarz bez literackiego wykształcenia, ale ze skłonnością do przesady”. Dojrzewał i jako człowiek, i jako pisarz – do tego, co proste, tego, co małe, do odkrycia zatem prawdziwej otchłani w codziennych ludzkich cierpieniach. Orbitowski wskazał także największy paradoks prozy, z którym zmaga się do dziś – im silniej bowiem jest się pisarzem, tym słabiej człowiekiem, tym bardziej człowiek odkleja się od świata, tym mniej się o nim wie. Dlatego pilnuje – jak przekonywał – by zakorzeniać swe pisarstwo w życiu, jest bowiem przekonany o konieczności bycia szczerym w pisarstwie, o koniecznej autentyczności pisarza. I dlatego jego proza opowiada wciąż o latach 90., czasach jego młodości i dojrzewania, a więc powraca do czegoś, co poznał, ale co już „wybrzmiało”, co jest etapem zamkniętym pozwalającym spojrzeć na siebie z dystansu. Orbitowski przyznał, że chciałby jednak iść teraz w inną stronę. Marzeniem pisarza byłaby powieść – inteligentna humoreska kobieca (w stylu Przygód dobrego wojaka Szwejka Haška, nie Terry’ego Pratchetta!), napisana jednakże z perspektywy męskiej.
Z lekkim opóźnieniem rozpoczęło się spotkanie z ostatnim z zaproszonych prozaików – Mariuszem Sieniewiczem. Rozmowa skupiła się tym razem nie tyle na twórczości gościa, ale na temacie, który rozpoczął cały Jubileusz „Dekady” – zagadnieniu miejsca i zadań krytyki literackiej, przede wszystkim zaś krytyki negatywnej. Sieniewicz przedstawił się jako pisarz „niszowy”, zaznaczając w odpowiedzi na pytania Anny Pekaniec swoje krytyczne zdanie o dziennikach zarówno Dehnela, jak i Twardocha, diagnozując ówczesną sytuację pisarzy swego pokolenia jako silnie poddaną presji rynku. Sieniewicz wskazał przy tym na konieczność zachowania przestrzeni dla literatury wysokoartystycznej, tym ważniejszej, ze wyraźnie na rynku wydawniczym dominuje obecnie literatura popularna.
Klamrą programu jubileuszu „Dekady” było odczytanie przez krakowskiego aktora Jakuba Kosiniaka debiutanckiej miniatury prozatorskiej Kornela Filipowicza, jednego z inicjatorów „Dekady Literackiej”, zatytułowanej Kos sobie śpiewa… (według pierwodruku w piśmie „Dekada. Tygodnik Akademicki” z dn. 18 lutego 1934 roku).
Dzień – pełen emocji, wzruszeń, burzliwych dyskusji i rozmów na palące współczesną krytykę literacką kwestie – zamykały spotkania z poetkami i prozaikami, które oprócz solidnej dawki świetnej literatury ofiarowały chwile wyciszonego namysłu.
Sprawozdanie Anna Dziadzio
Fotografie Weronika Stencel